aaa4
Dołączył: 12 Mar 2018
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:08, 27 Mar 2018 Temat postu: spam |
|
|
-Znalazl go pan? - To byl Goin. Tuz obok niego stal Harbottle. - Brawo! - Nawet moim wyczulonym uszom reakcja Goina wydawala sie jak najbardziej szczera.
-Owszem. Jakies cwierc mili stad. - Dyszalem ciezko, zeby nabrali pojecia, co to znaczy przyciagnac takie dwiescie funtow lecacego przez rece Smithy'ego po nierownym, zasypanym sniegiem terenie. - Znalazlem go na dnie jakiejs rozpadliny. Nie moglibyscie mi pomoc?
Mogli i pomogli. Wtaszczylismy go do srodka, przynieslismy lozko polowe i ulozylismy na nim Smithy'ego.
-Wielki Boze, wielki Boze, wielki Boze! - Otto zalamal rece, a na jego twarzy pojawil sie wyraz udreki, swiadczacej dobitnie, ze do przytlaczajacego ciezaru krzyza, ktory przyszlo mu dzwigac, przybylo wlasnie nowe brzemie. - Co sie temu biedakowi stalo?
Judith Haynes ani drgnela od pieca, ktorym niepodzielnie zawladnela. Wnoszenie w jej obecnosci nieprzytomnych ludzi musialo byc dla niej chlebem tak powszednim, ze nie zaslugiwalo nawet na drgnienie powieki.
-Nie wiem - odparlem miedzy jednym ciezkim oddechem a drugim. - Chyba fatalnie upadl i uderzyl glowa o jakis kamien. Tak mi to przynajmniej wyglada.
-Wstrzas mozgu?
-Mozliwe. - Obmacalem Smithy'emu skore na glowie, trafilem we wlosach na jakis punkt, ktory niczym sie nie wyroznial sposrod innych, i powiedzialem: - No tak!
Spojrzeli na mnie z niemym niepokojem.
-Koniak - powiedzialem do Ottona. Przynioslem swoj stetoskop, odegralem nieodzowna farse i jednym czy dwoma lykami koniaku zdolalem przywrocic do zycia krztuszacego sie i pojekujacego Smithy'ego. Jak na kogos, kto nie mial scenicznego przygotowania, odegral znakomite przedstawienie, uwienczone seria stlumionych przeklenstw i prawdziwym popisem mimicznym wyrazajacym mieszanine niedowierzania i przygnebienia, kiedy poinformowalem go delikatnie, ze "Roza Poranka" odplynela bez niego.
Podczas tej blazenady do baraku wrocila dwojkami i trojkami wiekszosc grupy poszukiwawczej. Obserwowalem ich niezwykle bacznie w poszukiwaniu oznak jakiejs innej reakcji niz zaskoczenie lub odetchniecie z ulga, ale moglem byl to sobie darowac. Jesli ktos z nich nie poczul sie zaskoczony lub uspokojony widokiem Smithy'ego, to zbyt dobrze panowal nad miesniami twarzy, by sie z czymkolwiek zdradzic. I prawde mowiac, zdziwilbym sie, gdyby bylo inaczej.
Mniej wiecej po pietnastu minutach wyraznie przychodzacy do siebie Smithy przestal monopolizowac nasza uwage i wowczas stwierdzilismy z niepokojem, ze nadal brakuje jeszcze dwoch czlonkow grupy poszukiwawczej, a mianowicie Strykera i Allena. W swietle zajscia, ktore mialo miejsce rankiem tego dnia, nieobecnosc akurat tych dwoch wydala mi sie dziwnym zbiegiem okolicznosci; po uplywie nastepnych pietnastu minut uznalem ja za zastanawiajaca, a jeszcze dwadziescia minut pozniej nabralem przekonania, ze nalezy sie spodziewac wszystkiego najgorszego. Nie bylem w tym przekonaniu odosobniony. Judith Haynes porzucila zdobyte przez zasiedzenie miejsce przy piecu i zaczela chodzic w te i z powrotem drobnym, nerwowym krokiem, nieustannie splatajac i rozplatajac dlonie. W koncu stanela na wprost mnie.
-To mi sie nie podoba, to mi sie zupelnie nie podoba! - W jej glosie slychac bylo napiecie i niepokoj, byc moze udawane, ale wcale mi na to nie wygladalo. - Co go tam moglo zatrzymac? Dlaczego tak dlugo nie wraca? Jest tam na dworze z tym Allenem. Cos sie musialo stac. Czuje to. Ja to wiem! - Kiedy nic nie odpowiedzialem, spytala: - No co, idzie go pan szukac czy nie?
-Tak jak pani poszla szukac pana Smitha - odparlem. Nie bylo to mile, ale ja, w przeciwienstwie do Lonniego, nie zawsze czulem sie najprzychylniej ustosunkowany do ludzi. - Moze pani maz wroci, kiedy przyjdzie mu na to ochota.
Post został pochwalony 0 razy
|
|